Strony

środa, 2 kwietnia 2014

Oj, ciekawe jak wygląda obejście domu osoby, której nie podoba się podwórko Boby. I radzi bobie, aby najpierw zajęła się tym właśnie podwórkiem, a dopiero potem Piwniczną
Proszę zdradzić, gdzie można zobaczyć jak wygląda Twoje podwórko. Może Boba się czegoś w sprawie podwórek nauczy?
Ale nie, Boba, Ty lepiej zajmuj się głównie Piwniczną, a dopiero potem własnym podwórkiem, bo przecież umiesz patrzeć dalej niż koniec własnego nosa, no nie?
Twój krytyk umie patrzeć najdalej do swego płota, więc go lepiej nie naśladuj. I nie zrób mi zawodu, bardzo proszę!
Uparty 

2 komentarze:


  1. ZAPROSZENIE

    W sobotę, 05.kwietnia 2014 roku o godzinie 18.30 w sali widowiskowej Domu Kultury w Piwnicznej-Zdroju odbędzie się spotkanie pana profesora Ryszarda Legutki (Europosła) i pani Barbary Paluch, Posłanki na Sejm RP z zainteresowanymi Mieszkańcami Piwnicznej-Zdroju.
    Obecny będzie też pan Senator Stanisław Kogut.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cytuję ciekawy tekst za AKTUALNOŚCI TURYSTYCZNE.PL
    Felieton
    "Oko gościa"

    Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma rzekami mieszkałem z żoną i naszym niemowlęciem w chatce na skraju niewielkiej miejscowości. W łazience, nad wanną, była wielka dziura w ścianie. Nie na wylot, tylko taka płaska wyrwa, ogromny ubytek jak po rykoszecie pocisku armatniego – rzecz naprawdę pokaźna i sprawiająca wrażenie, iż cały przybytek jest bliski rozpadu.

    Jako że w owym czasie nie mieliśmy szans na reperację ciężko rannej ściany, wyrwa przez całe miesiące towarzyszyła nam w ablucjach. W końcu, niemal niezauważalnie, przyzwyczailiśmy się do niej. Mogę nawet powiedzieć, że w ogóle przestaliśmy ją zauważać. Łazienka wyglądała dla nas – jakby tu rzec? – normalnie. Nie łapaliśmy się na myśli, o, dziura! Nikt po wyjściu z łazienki nie wspominał, ale tam ruina, ale tam okropnie. Nie, naprawdę, przestaliśmy dostrzegać jakąkolwiek nienormalność czy brzydotę, jakby ściana nad wanną była gładka jak lustro.

    Tyle że od czasu do czasu ktoś nas odwiedzał. I wtedy otwierały nam się oczy. Znowu dostrzegaliśmy wyrwę w ścianie. Opadała z nas codzienna ślepota, bo zaczynaliśmy spoglądać na nasz dom okiem gościa. Zewnętrzne oko z miejsca wyłapywało to, co dziurawe, marne, zawstydzające, a do czego my zdążyliśmy już przywyknąć. Te otrzeźwienia nie były przyjemne. Rodziły zakłopotanie i zażenowanie. Wszelako z przykrych emocji wykluwało się coś dobrego. Wstyd wobec osób przychodzących z wizytą motywował nas do podejmowania prób naprawy mieszkania lub choćby tuszowania jego niedostatków. Nie muszę chyba dodawać, że w końcu ściana została zalepiona i wygładzona. Zrobiło się milej nie tylko naszym gościom, ale przede wszystkim nam, powszednim użytkownikom łazienki w domu na skraju niewielkiej miejscowości.

    Czy podobny mechanizm psychologiczny nie zachodzi i w szerszej skali, w skali całego naszego domu o nazwie Polska? Czy nie jest tak, że trochę inaczej widzimy nasz kraj, kiedy pozostajemy we własnym gronie, a nieco inaczej, kiedy przemierzamy polskie drogi towarzysząc przybyszom z bliska i daleka, zwłaszcza tym z zagranicy? Czy wtedy ze szczególną ostrością nie spostrzegamy śmieci na podwórku lub przystanku, nieuprzejmego pracownika instytucji publicznej, zalanej łazienki, smrodzącego autobusu, braku informacji, jak dojechać do muzeum, pani w kasie albo pana w stacji pogotowia, którzy nie znają żadnego języka obcego, chamów siedzących na ławce, którzy klną i plują ludziom pod nogi, i tak dalej, i tak dalej? Bo – tak jak już wspominałem – kiedy zaczynamy spoglądać cudzym okiem, wtedy z całą jaskrawością objawia się nam wszelka marność, brzydota i niedoskonałość codziennej, dawno oswojonej rzeczywistości.

    Jeżeli jakimś cudem ktoś z państwa pamięta moje dawne felietony „Dwie twarze Polski" i „Wanna w lesie", to wie, że kwestia dbałości o polskie krajobrazy jest moją obsesją. Odczuwam fizyczną udrękę, kiedy na szlakach moich wędrówek natykam się na pokruszony eternit, roztrzaskaną wiatę PKS-u, zardzewiały złom w ogródku przed domem, opuszczony betonowy szkieletor, zbite szyby w ciemnych oknach, cuchnący wychodek czy zapleśniałą ruderę otoczoną zwałami plastikowych butelek.

    Moją nadzieję na uleczenie tych i innych ran krajobrazu Polski wywodzę z przekonania o potędze wstydu. Wstydu, który nas ogarnia, kiedy zaczynamy spoglądać na rodzinny dom cudzym okiem. To oko – niepokojące, zakłócające nasz święty spokój i rozleniwienie – może być zbawienne. Ono może być ostrogą spinającą nas do działania, bo dzięki niemu zaczynamy dokładnie widzieć, jakie dziury w ścianach rażą najbardziej. Zaczynamy rozumieć, że trzeba nam je w końcu ponaprawiać, abyśmy mogli żyć jak normalni ludzie i nie rumienić się przed innymi.

    W skali społecznej ci inni to rzesze turystów z całego świata. Ich spojrzenia stanowią dodatkowy, nieoceniony pożytek, jaki czerpiemy z turystyki przyjazdowej.

    Marek Stokowski

    OdpowiedzUsuń